czwartek, 5 maja 2011

Finlandia Veikkaus Tour 2007

Nim wsiadłam w pociąg do Lahti, postanowiłam zaliczyć chociaż centrum Helsinek. Jak się okazało wszystko było w zasięgu moich nóg i w ciągu 1,5 godz zobaczyłam to, co chciałam. Zaczęłam od dworca kolejowego, zaprojektowanego w 1910 roku przez Eliela Saarinana. Zaraz opodal znajduje się Galeria Narodowa. Plac Senacki z katedrą i pomnikiem cara Aleksandra II to chyba najładniejsze miejsce w Helsinkach i najbardziej znane. Parę kroków dalej dochodzi się do rynku i hali targowej . Na prawo znajduje się Esplanade Park z fontanną Havis Amanda, a na lewo Pałac Prezydencki i nieco dalej Sobór Uspieński. I w sumie to byłoby na tyle w wielkim skrócie.








W Lahti oczywiście zgarnęła mnie z peronu Clio i zakwaterowałyśmy się w lubianej przez nas Mukkuli. Zaraz potem poszłyśmy na skocznie. Po drodze spotkałyśmy pierwszego znajomego, Jarkko Saapunkiego. Na Salpausselce nikogo nie było, a ona sama wyglądała jak plac budowy, wszystko rozkopane i brak basenu buuu. Wróciłyśmy więc do centrum i wbiłyśmy się tradycyjnie do Rosso. 





Następnego dnia odbył się konkurs, oczywiście lało na zmianę z tropikalnym słońcem hehe. Ale to i tak nie przeszkodziło dzikim tłumom kibicować swoim ulubieńcom. Jakaś panna z wręczała podarki skoczkom, najwięcej zgarnął Juha-Matti Ruuskanen, który dostal całą siatkę czegoś. Clio cykała zdjęcia, ja się obijałam i zachwycałam śliczną dzidzią biorąca udział w zawodach. Dziwne, bo ja przecież nie cierpię dzieci. Dzidzia wyglądała na jakieś 10 lat i była słodkaaaa. Podium konkursu zajęli: 1. Kalle Keituri, 2. Kai Kovalieff, 3. Arttu Lappi. Potem wjechałyśmy na czubek skoczni popatrzeć na widoczki i poczłapałyśmy się na pociąg do Kuopio.









Niedzielę spędziłyśmy na Puijo, gdzie odbywały się treningi. Siedziałyśmy tuż przy progu i zachwycałyśmy dźwiękiem przecinających powietrze skoczków. Wspiełyśmy się też wyżej na lody pod Puijon Torni oraz już windą wjechałyśmy na górę wieży. W poniedziałek przed drugim konkursem Veikkaus Tour spotkałyśmy się z Janne Vaatainenem w Savonii. Ciągle nam ktoś przeszkadzał, a to skoczkowie, a to Tommi przyszedł się przywitać, okazało się, że Vaciak z Tommim i Janne Marvailą przed podróżą do Vuokatti jadą jutro o 6 rano grać w golfa do Tahko. Co za świry.




 Po wywiadzie zaopatrzone w listy startowe oglądałyśmy skoki, cykając foty i kręcąc bekę ze wszystkiego i wszystkich, a w szczególności w Jonnasa Ikonena, który straszliwie nam pozował do zdjęć buhahaha. Wygrał Harri Olli, przed Boskim Havu i Kallem Keiturim. Po zawodach poszłyśmy szukać Ville Kanteego, z którym umówiona byłam jeszcze przed przyjazdem do Finlandii. Stoimy, szukamy Lumpa wzrokiem wśród tłumu skoczków, trenerów i działaczy, a on stał dwa kroki od nas, ale go nie poznałyśmy, tak się odstawił hehe. Zaprosił nas do swojego pomieszczenia serwisowego, gdzie bez przerwy łaził w tę i we wte Jarkko Saapunki z bardzo podejrzliwą miną. Chyba nas pilnował, albo miał nadzieję na jakąś małą orgię buhahahaha. Wywiad z Lumpem do poczytania tutaj.










 We wtorek połaziłyśmy sobie po Kuopio, choć pogoda była paskudna, wiało i padało, aż żal nam było Tommiego, Vaciaka i Janne, którzy zgodnie z planem grali w golfa skoro świt. Zaliczyłyśmy zakupy, Rosso i wypożyczalnię aut. A z samego rana pojechałyśmy do Vuokatti.




Znowu spóźniłyśmy się na treningi, ale konkurs obejrzałyśmy cały. Tłumy były takie, że ledwo było gdzie usiąść hehe (jakieś 10 osób z nami i panami z obsługi wyciągu). Pojawił się Ahonen, którego nie było ani w Lahti, ani w Kuopio (ścigał się w tym czasie na dragsterach). I nawet wygrał te zawody, drugi był Jussi, a trzeci Harri Olli. Matti był dopiero 8 i coś nie w sosie.












 O 15 poszłyśmy do Vuokatin Urheiluopisto na otwarcie corocznego Mäkikarnevaali, czyli obozu dla dzieci i młodzieży, gdzie trenerami są skoczkowie z kadry narodowej, połaczonego z wręczeniem nagród za cały cykl Veikkaus Tour. Clio dorwała tu Aho, ja rozglądałam się za Mattim, kręcił się Kalle i Jussi, który zgubił komórkę, pojawił się Janne Marvaila i Tommi Nikunen. 





Potem poszłyśmy na spacerek na małe skoczenki pooglądać jak kadra A tresuje maluchy. O 20 wróciłyśmy na stołówkę na spotkanie z Mattim. On jednak się nie pokazał. Ostatni raz widziano go jak pobiegł w las. Telefonu też nie odbierał, więc dałam sobie z nim spokój i poszłam spać, co nie było jednak łatwe. Pod oknem bowiem biegały nam bachory z obozu i wrzeszczały do później nocy. Na śniadaniu Mattego wciąż nie było, zaczęłam więc podejrzewać, że porwali go kosmici hehe. Nie miałyśmy jednak zamiaru się nim dłużej przejmować, spakowałyśmy nasze manatki i wyruszyłyśmy w dalszą drogę do naszej ukochanej Ruki.





Ruka przywitała nas wykopaliskami, to był jeden wielki plac budowy. Do Rantasipi trzeba było się przeciskać pomiędzy murkiem a płotem. Na szczęście w pokoju nie było słychac żadnych odgłosów z frontu robót i mogłyśmy spokojnie delektować się spokojem i ciszą, a zwłaszcza snem. Trzeba bowiem wiedzieć, że obie z Clio zapadłyśmy w jakąś śpiączkę i większość pobytu w Ruce po prostu przespałyśmy. Budziłyśmy sie tylko na posiłki. 





Wieczorkiem udało się jednak zmobilizować i wybrałyśmy się na spacer w okolicę skoczni. Następnego dnia wjechałyśmy wyciągiem na szczyt Rukatunturi. Zeszłyśmy z niego piechotą zahaczając po drodze o skocznię robiąc przy tym masę zdjęć. Po powrocie do hotelu poszłyśmy oczywiście spać, Potem obiad i znowu spanie. i tak do rana, kiedy to wymeldowałyśmy się i wybrałyśmy w dalszą podróż na północ, do Rovaniemi.














Najpierw zatrzymałyśmy się w miasteczku św. Mikołaja, gdzie latem nie ma jednak takiego klimatu jak zimą, same sklepy z pamiątkami, poczta, knajpki i linia koła podbiegunowego. Potem znalazlyśmy nasz hotel Borealis i wybrałyśmy się na podbój Rovaniemi. 








 Ze zdziwieniem stwierdziłam, że tam nic nie ma. Zupełnie inaczej wyobrażalam sobie miasto. A ono tymczasem okazało się jakies taki szare i nijakie. 






 Tylko Ounasvaara spełnila moje oczekiwanie. Jedyne miejsce godne tu uwagi. Wlazłam na sam czubek największej ze skoczni K-90. Widok był piękny. Kolejny dzionek był już małym hardcorem, czekało mnie bowiem prowadzenie auta aż do Kuopio, czyli jakieś 650 km. 









 Jechałyśmy jakimiś zadupiami, gdzie nawet asfalt zwijali oraz odwiedziłyśmy mieścinę o nazwie Puolanka. (Puola to Polska po fińsku). Z Kuopio miałam samolot do Helsinek, a stamtąd do Gdańska. Kończyła się moja kolejna fińska przygoda.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz